Groby jeńców wojennych

Każdy cmentarz jest muzeum lokalnej historii. Kolejne groby dokumentują społeczną historię miejsca. Cmentarze wojskowe są jednak dokumentami wielkiej historii: kolorowe pinezki na mapie generała, połączona strzałkami z innymi, prowadzące ostatecznie do ogromnego czarnego masowego grobu ostatecznego zwycięstwa. Cmentarz wojskowy powstaje po jednej bitwie i nigdy się nie powiększa. Ci, którzy tu spoczywają, nie reprezentują rodzin ani grup społecznych czy etnicznych – uosabiają szerszy kontekst danej wojny.

Pisaliśmy już wielokrotnie o cmentarzach wojskowych: austriacko-węgierskie cmentarze wojskowe w Karpatach, żydowskie cmentarze wojskowe w Galicji, dwa węgierskie groby wojskowe na froncie rosyjskim, dwa rosyjskie cmentarze wojskowe na froncie węgierskim, węgierski cmentarz wojskowy zniszczony przez Rosjan oraz wciąż zachowane dwa węgierskie groby wojskowe na froncie rosyjsko-węgierskim, a także niemiecki cmentarz żołnierski zniszczony przez Rosjan przy Gruzińskim Przełęczu Krzyża. I jest jeszcze wiele innych historii do opowiedzenia.

Dziś chcę napisać o dwóch węgierskich pomnikach jeńców wojennych z I wojny światowej, poleconych mi przez mojego przyjaciela konserwatora, Károly’ego Payera, który odrestaurował je na zlecenie Węgierskiego Muzeum Historii Wojskowej.

 Cmentarz w Vittorii na południu Sycylii nie przypomina cmentarza środkowoeuropejskiego. Raczej wygląda jak małe miasteczko, gdzie krypty i kolumbaria ciągną się wzdłuż ulic niczym domy.

vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1vittoria1

Wśród budynków nie wyróżnia się mała, kwadratowa krypta z białego marmuru; jej fasadę podtrzymują dwa kolumny, a zdobi ją duży węgierski herb z napisami w języku włoskim i łacińskim:

Ai soldati ungheresi defunti in Italia

Hungaria mater remota filiis ubique praesens quorum hic CXVIII Italia nobilis solo sacro animoque recepit

 

Węgierskim żołnierzom, którzy zginęli we Włoszech

Węgry, odległa matka, jest obecna wszędzie poprzez swoje dzieci, z których 118 przyjęła szlachetna Italia na swojej świętej ziemi i z troską

W Vittorii, pod koniec 1915 roku, po pierwszych dużych bitwach na froncie isonzowskim, utworzono obóz jeńców wojennych – najdalej od frontu. Węgierscy jeńcy, w liczbie 18 000 w trakcie wojny, zostali tam przetransportowani. Obóz dla 12 000 osób stanowił niemal połowę populacji miasta. Miejscowi serdecznie powitali Węgrów, być może pamiętając czasy Garibaldiego. Jeńcy mogli pracować na polach lub przy budowie dróg, otrzymując takie same wynagrodzenie jak miejscowi. Mogli wychodzić dwa razy w tygodniu i kontaktować się z mieszkańcami; niektórzy zostali po wojnie.

Dzięki temu dobre traktowanie śmiertelność była niska. W 1918 roku jednak uderzyła grypa hiszpanka, która zabrała 118 Węgrów. Zostali pochowani w masowym grobie na cmentarzu. W 1924 roku były dowódca obozu, Giovan Battista Parrini, zaproponował zbudowanie kaplicy pamięci nad grobem. Powstała komisja, a do 1927 roku kaplica została ukończona. Jej architekt, Árpád Kirner, ma swoje imię wyryte na słupku bramnym.

Po II wojnie światowej kaplica była zaniedbana przez Węgry. Została odnowiona dopiero w 2017 roku, w 90. rocznicę jej budowy, przez Węgierski Instytut Historii Wojskowej oraz węgierskie miasto partnerskie Vittorii, Mátészalkę. Kaplica pierwotnie miała witraże zaprojektowane przez znanego Miksa Rótha, które zaginęły w pewnym momencie. Oryginalne rysunki przetrwały w Muzeum Miksa Rótha w Budapeszcie, ale nie zostały użyte do odtworzenia okien.

vittoria2vittoria2vittoria2vittoria2vittoria2vittoria2vittoria2vittoria2vittoria2vittoria2vittoria2vittoria2

Giancarlo Francione i Dezső Juhász w 2017 roku napisali dwujęzyczną książkę w języku węgierskim i angielskim o obozie jenieckim i kaplicy, zatytułowaną Hungarian Chapel in Sicily.

 Cmentarz Botkino w Taszkencie leży daleko poza starym miastem. Nic dziwnego: podczas I wojny światowej jeńcy wysyłani na wschodnią Rosję byli lokowani daleko od centrów miast. Tutaj, obok dawnej rosyjskiej wioski Botkino, powstał pierwszy nienaziemski cmentarz Taszkentu, głównie z grobami rosyjskimi i ukraińskimi prawosławnymi, ale także z sekcją ormiańską i żydowską. Węgierscy jeńcy, którzy zmarli w pobliskim szpitalu obozowym, również byli tu pochowani, bez względu na wyznanie.

Cmentarz jeniecki, jak widać na fotografii z tamtego okresu, początkowo składał się z prostych drewnianych krzyży. Po wojnie węgierscy oficerowie – którzy otrzymywali wynagrodzenie nawet w niewoli, co pozwalało im wrócić do domu przed szeregowcami – złożyli się, aby rzeźbiarz István Lipót Gách, również przetrzymywany z nimi, mógł stworzyć trwalszy pomnik dla zmarłych.

W tym czasie István Gách był już uznanym rzeźbiarzem. Urodzony w 1880 roku, kształcił się w pracowni György’ego Zali i przyczynił się do budowy Pomnika Andrássy’ego w Budapeszcie oraz Pomnika Tysiąclecia – ten ostatni zawierał jego relief przedstawiający św. Stefana otrzymującego koronę od papieża. Po kilku wygranych, lecz niezrealizowanych konkursach, wyjechał do Paryża, a po powrocie do domu tworzył głównie grobowce dla elit budapeszteńskich rodzin, w tym rodziny Gundel, Löw i Reviczky. Podczas niewoli w Taszkencie, oprócz węgierskiego pomnika, stworzył także trzydzieści dwa (!) posągi dla lokalnej neogotyckiej polskiej katedry katolickiej zbudowanej w latach 1912–1925. Niestety, zniknęły one w czasach sowieckich, gdy kościół został splądrowany.

Károly Payer przesłał mi przybliżone współrzędne pomnika, ale nadal nie jest łatwo go znaleźć. Drewniane krzyże dawno zniknęły i zostały zastąpione skromnymi rosyjskimi grobami, betonowymi nagrobkami, spawanymi żelaznymi krzyżami prawosławnymi oraz krzykliwymi sztucznymi wieńcami kwiatowymi przywiązanymi drutem.

vittoria3vittoria3vittoria3vittoria3vittoria3vittoria3vittoria3vittoria3vittoria3vittoria3

Przeciskając się przez labirynt grobów w stronę skraju ogromnego cmentarza – który na mapie nie jest już zaznaczony jako część cmentarza, a za jego murami wznoszą się chruszczowki przedmieść Taszkentu – nagle dostrzegam surrealistyczną istotę, która wyłania swoją piaskowo-żółtą głowę spośród roślinności pokrywającej groby.

Pomnik to ogromna sfinks z koroną, z dużymi piersiami, potężnym tyłem, staro-węgierskimi warkoczami i czapką, patrzący w dal ślepymi oczami. Symbolika nie jest całkiem jasna: czy wskazuje na tajemnicę życia i śmierci, czy może na wschodnie pochodzenie Węgrów pochowanych tutaj?

U stóp sfinksa klęczy półnagi – ale w czapce zgodnie z regulaminem – żołnierz, opłakując swoich towarzyszy. Przed nim leży wyrzeźbiony wieniec grobowy, zawierający kilka wysuszonych kwiatów oraz świeży bukiet czerwonych kwiatów, który przyniosłem na grób ku pamięci mojego dziadka, jeńca w Syberii podczas I wojny światowej.

Nagrobek nosi napisy w języku węgierskim i rosyjskim: MAGYAR TISZTEK AZ ELHUNYT MAGYAR KATONÁKNAK – ВЕНГЕРСКИЕ ОФИЦЕРЪ ВЕНГЕРСКИМЪ СОЛДАТАМЪ. W oczywiście nowym napisie, zapisanym starą ortografią – prawdopodobnie skopiowanym z wcześniejszej tablicy – końcowy znak twardy w ОФИЦЕРЪ powinien idealnie być Ы, aby wskazywał liczbę mnogą „oficerowie”. Pod marmurową tablicą leży oryginalna, zniszczona gliniana tabliczka: BAJTÁRSAK BAJTÁRSAKNAK (Towarzyszom od towarzyszy).

O dalszym losie węgierskich jeńców w Taszkencie wiemy stosunkowo niewiele. Po traktacie pokojowym z Brześcia w 1918 roku wielu wróciło do domu – ale z powodu wojny domowej w Rosji i antywęgierskiej Legionu Czeskiego droga na zachód była trudna: większość okrążyła pół świata, podobnie jak Károly w naszej wcześniejszej serii Różowe listy, który prawdopodobnie wrócił przez Japonię do ulicy Kis-Korona w Óbudzie.

Wielu pozostało: z dwóch milionów austro-węgierskich jeńców około piętnaście tysięcy. Kilka cytatów z książki Béli Fábiána 6 koni – 40 ludzi. Notatki jeńców (1930):

„W mieście wszędzie natrafiało się na węgierski. Mówiono tu więcej po węgiersku niż na głównym placu niektórych małych miast w Wielkiej Nizinie.”

„Dni mijały, a nastroje stopniowo się uspokajały; żadnych wiadomości z Syberii ani o ewakuacji, tylko żołnierze umierali cicho. Prawie nikt nie został z mężczyzn z Przemyśla. Było jasne, że obozy szeregowych wyginą do ostatniego człowieka. Smutne kondukty pogrzebowe szeregowców, niektórzy wytarci mężczyźni podążający za wozami pełnymi trumien, stały się w mieście tak znajomym widokiem, że rzadko zdarzało się nie widzieć takiego konduktu codziennie.”

„Ci, którzy stali się Czerwoni, dostali buty. Ci, którzy nie, dostali tyfus. To nie była kwestia ideologiczna.”

Jak sugeruje ostatni cytat, wielu Węgrów pozostało, wstępując do służby nowym władzom. To stało się „szkołą taszkencką”. Z ich szeregów wywodziło się wielu późniejszych kadr, komisarzy politycznych i członków oddziałów egzekucyjnych. Ta historia pozostaje białym plamą w historii Węgier. Po wojnie było niezręcznie o niej mówić i niewielu świadków przeżyło: albo się zasymilowali, albo zostali zabici jako cudzoziemcy podczas Wielkiego Terroru.

István Lipót Gách wrócił do domu. Między dwiema wojnami światowymi tworzył głównie groby i pomniki wojenne.  Jego najlepiej znane dzieło to pomnik 3. pułku huzarów w Segedynie (1943) na placu Magyar Ede przed secesyjnym Pałacem Reök w Segedynie. Podobnie jak sfinks w Taszkencie, jest również „ciężki z tyłu”: budynek za nim, Wydział Prawa i Nauk Państwowych w Segedynie, jest powszechnie nazywany „za tyłem konia”.

Add comment